Dziś wróciłam sporo później do domu. A wszystko przez to, że wczoraj przywitały mnie w pracy łzy w oczach koleżanki.
- Słyszałaś?
Nie, nie słyszałam. I dziś nie słyszałam spadających z oczu siedzących przed białą trumną łez rodziców. Łez jedenastoletniej siostry. Łzy milczą, ale istnieją.
Podczas homilii (msza koncelebrowana z kapłanem pracujacym w hospicjum) ksiądz mówił o dziewczynce pogodzonej ze śmiercią, która prosiła, by pochować ją z łyżeczką.
- Dlaczego z łyżeczką?
- Proszę księdza, kiedy siadałam do obiadu, zawsze się cieszyłam na widok tej łyżeczki. Bo to znaczyło, że na deser będzie ciasto. Albo lody. Najlepsze jest zawsze na końcu.
Kasia. Pisałam o Niej, mając nadzieję na powrót do zdrowia. Wydawał się niemal pewny!
Odszukałam tę notkę. Datowana jest na 9 kwietnia 2009roku - Wielki Czwartek. Nie szukam na siłę symboli, lecz wierzę w znaki.
Wielki Post. Post mortem, post factum. Taki to post.